niedziela, 17 października 2010

"Miasto ślepców" Jose Saramago

W nieodległej przyszłości, a może przeszłości. W kraju za siedmioma morzami, a może o niecały rzut kamieniem stąd... Tak mogłaby zaczynać się bajka dla dzieci. Albo dydaktyzująca powiastka z morałem dla dorosłych. "Miasto ślepców" ma jednak z nimi niewiele wspólnego. Jest raczej rodzajem przydługiej przypowieści o człowieku, jego bezradności wobec niezdefiniowanych bliżej kosmicznych sił oraz instynktach, które rządzą ludzkością. Nie znamy więc czasu, miejsca, ani przyczyny. Nagle w środku dnia anonimowe miasto ogarnia epidemia najdziwniejsza z możliwych - biała ślepota. Rozprzestrzenia się w tak szybkim tempie, że władze błyskawicznie tracą kontrolę nad wszystkim - począwszy od zaopatrzenia, skończywszy na bezpieczeństwie obywateli. Rząd próbuje uratować resztki społecznego porządku i ładu, izoluje chorych i potencjalnych nosicieli wirusa w starym szpitalu psychiatrycznym. Szpital jest ponurym gmaszyskiem, rodem z XIX wieku, takim dla syfilityków, paralityków itp. Ślepcy są zdani sami na siebie, szpital otacza wojsko i tworzy z niego zamkniętą strefę zero. Dotknięci chorobą, uwięzieni ludzie bardzo szybko przestają być... ludźmi. Władzę ma ten, kto ma broń i jedzenie; nawet jeśli jest tylko ślepcem. Nagle okazuje się, że wzrok jest jedną z najważniejszych ludzkich zdolności. Bez niego okazujemy się niewiele warci. Budowane przez stulecia z mozołem: ustrój społeczny, system prawny, moralność i zwykłe odruchy współczucia czy litości stają się pustymi słowami. Jedyne prawa jakie mają rację bytu to racja silniejszego, potrzeba przeżycia za wszelką cenę oraz strach przed śmiercią...
Powieść sprawia wrażenie napisanej na jednym spazmatycznym oddechu. Wrażenie to pogłębia sposób prowadzenia narracji, nieprzestrzeganie zasad interpunkcji, czy wprowadzanie mowy pozornie zależnej. Czytając ją można się udusić od nadmiaru pokazanego cierpienia i przemocy. Anonimowość, brak wyraźnie określonego miejsca i czasu dodatkowo potęgują grozę sytuacji. Bo czy coś takiego nie może się zdarzyć również nam? Potęga rozumu i uczuć, szkiełko i oko, serce to wszystko bierze, mówiąc kolokwialnie, w łeb...
"Miasto ślepców" to bardzo dyskusyjna książka. Szukam w niej i szukam czegoś jeszcze, drugiego dna. Czy tkwi w niej coś głębszego? Czy jest to tylko przerażająca historia grupy ludzi - nieludzi? Czy ma być przestrogą, starotestamentowym napomnieniem: malutki człowieczku znaj swoje miejsce, nie porywaj się na zbyt wiele, bo twój los nie zależy od ciebie? Można też zapytać (przy tej książce również), kiedy przestajemy być ludźmi i co to w zasadzie znaczy: Być człowiekiem?

1 komentarz:

  1. Dzięki serdeczne!!! Znam film, a nie wiedziałam, że to na podstawie książki. Na pewno poszukam.

    OdpowiedzUsuń

Zaznacz swoją obecność...