wtorek, 18 maja 2010

"Dziewiętnaście minut" Jodi Picoult

Może to banalne, ale sięgnęłam po tę książkę ze względu na okładkę. Zaintrygowało mnie zdjęcie smutnej dziewczyny (podobnej odrobinę do Audrey Hepburn), która przysiadła na chwilę na kamiennych schodach. Przerwała na krótki moment taniec w korowodzie życia, przygnieciona myślą, czyimś słowem, przeczuciem nadchodzącej katastrofy.
Niestety wnętrze książki nie jest ani intrygujące, ani tajemnicze. Pewnie dla niektórych będzie to obrazobórstwem, ale historia amerykańskiego nastolatka pochodzącego z tzw. średniej klasy, który krwawo mści się za wieloletnie upokorzenia specjalnie mną nie wstrząsnęła. Obiektywnie rzecz biorąc, scenariusz, który próbowała nakreślić Picoult, jest prawdziwym dramatem. Do szkoły wpada szaleniec z bronią i po kolei, zgodnie ze schematem komputerowej gry, "likwiduje" swoich dręczycieli. "To nie był film"... Zginęła elita, "sól ziemi". Przepraszam, małomiasteczkowej szkoły. Tylko czy można tym mianem określić grupę rozwydrzonych i pustych nastolatków? Wypacykowaną szkolną królową piękności, bezmózgiego hokeistę z podwyższonym poziomem testosteronu, sfrustrowaną córkę pani sędzi z charakterem podobnym do plasteliny, którą każdy może ugnieść, tak jak chce?
Schematyzm tej powieści jest widoczny od jej pierwszych stron. Bohaterowie zachowują się przewidywalnie, ich działania i podejmowane decyzje nie są szczególnie zaskakujące. Podobnie z motywacją ich postępowania. Ta schematyczność odbiera im życie, są oni tylko sylwetkami z papier mache. W żadnej chwili nie stają się prawdziwymi ludźmi. Nie czujemy ich oddechu, nie odbieramy ich emocji. Przyczynia się do tego także dokumentalny, wyliczający styl Picoult.
Jednak za całą tą nieszczególnie udaną fasadą znalazłam coś dla siebie. American way of life... Tak się to chyba nazywa. Autorce, najprawdopodobniej niechcący, udało się przedstawić krytyczny obraz amerykańskiego miasteczka, w którym wszyscy szczerzą zęby w uśmiechu, klepią się po plecach i machają przyjaźnie dłonią. W razie problemów trzeba zamówić wizytę u psychologa lub lepiej psychoanalityka. I nie rozmawiać. Gadać dużo i pusto, ale nie rozmawiać. Szczerość jest zabójcza. Należy jej unikać jak zarazy, na kłopoty zamówić pepperoni z podwójnym serem lub urządzić rodzinny piknik w barze szybkiej obsługi. Trzeba przecież spędzać czas z rodziną. W tym czasie rozum śpi i budzą się upiory...
Moja daleka krewna, która wyemigrowała do Stanów napisała kiedyś: "Do Polski już nie wrócimy, bo Ameryka to kraj mlekiem i miodem płynący". Dziękuję i za miód i za mleko. To nie jest szczególnie dobry miks.
A książkę raczej polecam, choć wiele jej brakuje. Choćby tej tajemnicy, która uwiodła mnie na okładce...