sobota, 30 stycznia 2010

"Zwycięzca jest sam" Paulo Coelho

W dawnych zamierzchłych czasach zdarzyło mi się przeczytać "duchowy" przewodnik napisany przez tego pana, mam na myśli "Alchemika". Przebrnęłam przez owe dzieło z poczuciem, że to wszystko już było, gdzieś to już czytałam, ktoś o tym napisał. Zgrabnie posklejane pseudomądrości życiowe. Po kilku latach popełniłam błąd i dałam się namówić do lektury książki "Jedenaście minut". Nie przeczytałam jej jednak do końca, przyczyna zaistniałej sytuacji opisana powyżej...
Niestety, jesteśmy tylko ludźmi (co za banał, zupełnie w stylu Coelho), pomyłki zdarzają się nam systematycznie, wszak błądzić jest rzeczą ludzką. Niestety zbłądziłam i straciłam czas na przeczytanie najnowszej powieści tego pisarza pt. "Zwycięzca jest sam". Tym razem dobrnęłam do ostatniej strony. Był to, moim zdaniem, co najmniej bohaterski wyczyn. Przyznaję, zrobiłam to tylko po to, aby móc skrytykować to czytadło dla maluczkich.
Rzecz cała zaczyna się nietypowo, jak dla tego autora, od opisu pistoletu "Beretty Px4". Ten wstęp może nas nieco zmylić. Mamy wrażenie, że będzie to początkiem jakieś kryminalnej historii lub thrillera. Niestety...
Akcja jest jasna i przejrzysta, nie musimy zgadywać kto zabił i gdzie ukryto zwłoki. Rosyjski milioner tłucze jedną ofiarę po drugiej, żeby zwrócić uwagę swojej niewiernej, byłej żony, która ośmieliła się od niego odejść. Życie wewnętrzne rosyjskiego milionera od komórek jest po prostu imponujące. Kwieciste opisy skomplikowanych procesów myślowych zajmują, podobnie jak sceny zabójstw, wiele stron książki. Całość przeplatają opisy świata mody, nieszczęśliwego życia modelek, wydumane i rzeczywiste problemy gwiazd i producentów filmowych. Akcja powieści zamyka się w 24 godzinach i toczy się w jednym z najbardziej "plastikowych" miejsc w Europie tzn. na festiwalu w Cannes. I to wszystko, bez zbędnych skrótów i streszczeń.
Niestety, autor myśli inaczej... Próbuje stworzyć "drugie dno" powieści. Chce stać się nowym prorokiem naszych czasów, który stojąc na czerwonym dywanie przeznaczonym dla celebrytów i różnej maści ważniaków rozsyła przyjazne gesty i uśmiechy w stronę publiki (czyli maluczkich) i równocześnie ostrzega: Dzieci nie idźcie tą drogą, nie dajcie się zwieść ułudzie pieniędzy i sławy. Nie dajcie sobą manipulować. Im tylko o to chodzi. W tym miejscu zadam pytanie, a właściwie dwa. Po pierwsze: Kim są oni? Po drugie: To, co tam jeszcze robisz człowieku? Po co smażysz się w świetle fleszy i sławy? To dobrze robi na cerę, czy może na miłość własną? Przepraszam wyszły mi aż cztery pytania...
Jako maluczka czuję się dotknięta to oszukańczą filozofią dla ubogich i niestety, ale zupełnie tego nie kupuję. Na koniec dodam tylko: Nie dajcie się oszukać Coelho i jego posklejanej z komunałów "mądrości". Ja jestem na "nie".

poniedziałek, 4 stycznia 2010

"Czułość i obojętność" Roma Ligocka

Ta cienka książka powinna być oklejona ostrzeżeniami: uwaga szkło - prosimy nie podrzucać, nie ściskać, nie tupać i nie podnosić zbytnio głosu. Kruchy lód i szkło, autor może rozpaść się na drobne cząsteczki. Dlatego Drogi Czytelniku bądź szczególnie wyrozumiały i otwarty.
Wrażliwość pisarki i mam nadzieję, że nieudawana szczerość są dla mnie chwilami nie do zniesienia. Powodują prawie fizyczny ból. Skąd bierze się takie wyczulenie na siebie i innych, choroba empatii, jak nazwała ją autorka? Często rodzi się z wielkiego cierpienia, bolesnych przeżyć i dramatów. Te mogą być początkiem takiej właśnie wrażliwości, albo zamieniają człowieka w pozbawioną możliwości odczuwania czegokolwiek, odczłowieczoną formę białka. Nie wiem od czego zależy wybór kierunku...
Błahe pytania, niektóre rodem z dziewczyńskich pamiętników, stają się pretekstem do odkrywania tego, co zwykle jest głęboko w nas ukryte, o czym z braku czasu i w pośpiechu raczej nie myślimy. Prowokują do odpowiadania na nie otwarcie, do badania samego siebie. Jednak mimo wielokrotnego powtarzania przez pisarkę słów: ja, mój, moja, moje, nie mamy wrażenia przerostu ego, nad treścią jej książki. Jest wręcz odwrotnie. Szczerość i otwartość wobec samej siebie i czytelnika są, według mnie, niezwykle odważne. W tym momencie odzywa się we mnie mały diabełek i syczy: a jeśli to tylko element takiej gry, zabawy w pisarza i czytelnika? Drobna i subtelna manipulacja? Nie chcę w to wierzyć. A jeśli nawet, to świadomie daję sobą pomanipulować i poddaję się tej książce. Sama stawiam sobie pytania: Kiedy kłamię, jak chciałabym umrzeć,jaki jest mój obecny stan ducha, czego nie cierpię ponad wszystko itd. Nawet jeśli jest to jakaś gra, to zagram w nią, bo i tak nie stracę. Mogę jedynie zyskać... Do zestawu pytań dodam swoje. Np. czym według Pani jest życie? Jak odpowiedzieć na takie pytanie czterolatkowi?
Po przeczytaniu tej książki mogę napisać, że nie ma głupich pytań. Wszystko zależy od odpowiedzi...
Nie podoba mi się tylko jeden drobiazg. Po co doklejać na siłę kilka felietonów wydrukowanych wcześniej w "Pani"? Powoduje to efekt zgrzytu ostrza na... kruchym szkle.