niedziela, 28 marca 2010

"Tajemne serce zegara" Elias Canetti

Nielogiczne jest czytanie tej książki w okresie spadku formy intelektualnej i lekkiego zapóźnienia spowodowanego nagłym wiosennym przesileniem. Myśli ciążą i stają się leniwe, a mózg nie chce wrócić do pracy na normalnych obrotach. Z drugiej strony ta mała książka może stać się impulsem do wiosennego przebudzenia i przemyślenia pewnych bardzo ważnych rzeczy od nowa, może nawet do zupełnego ich zweryfikowania.
"Tajemne serce zegara" to zbiór zapisków, aforyzmów, notatek i refleksji dotykających najważniejszych dla człowieka i pisarza spraw: oswajania śmierci i starości, nieuchronności przemijania, sensu własnej twórczości, wpływu innych na nasz los, skutków wolności wyboru... Ta książka ma tak wiele wątków, że nie sposób przeczytać jej na jednym oddechu. Należy przygotować się na wielotygodniowe czytanie ze zrozumieniem i myśleniem. Tylko od samego czytającego zależy, ile uda mu się z niej zrozumieć i wynieść dla siebie.
Niektóre z myśli wydają się nabazgrane w pośpiechu, na papierowej serwetce w restauracji, inne wręcz przeciwnie stworzone w pocie czoła, gdzieś w zaciszu gabinetu, jeszcze inne w nagłym przebłysku chwili. Czasem ich po prostu nie rozumiem, sens niektórych w ogóle do mnie nie trafia... Jednak wiele z tych zdań skłania do sprostania im, zmierzenia się z nimi. Jest to zajęcie nie na kilka minut, ale na kilka dni, czasem tygodni. Pisarskie zapiski (książka w oryginale nosi podtytuł "Aufzeichnungen 1973-1985") zmuszają do podróży w głąb siebie i obserwacji, do czegoś co bywa zgrabnie określane jako autorefleksja.
"Pośród wielu wierzących najtrudniej przychodzi mu wierzyć". To zdanie jest dla mnie jak początek historii, którą mogę dokończyć, rozmawiając i milcząc sama ze sobą. Zastanawiający jest sam tytuł. Co ma symbolizować tajemne serce zegara? Przemijanie, ludzką i pisarską nieudolną walkę z czasem? A może jeszcze coś innego? Każdy, kto przeczyta tę książkę, znajdzie własną odpowiedź na to pytanie...

wtorek, 2 marca 2010

"Wóz ognisty" Patrick White

To jedna z tych książek, do których wracam wciąż i wciąż od nowa. Za każdym razem przeżywam ją tak jak starożytni swój teatr pod gołym niebem. Obcowanie z nią kończy się dla mnie zawsze współczesną wersją starożytnego katharsis.
Ci, którzy nie lubią dużych książkowych "cegieł" powinni ją od razu odłożyć. Nie starczy im cierpliwości, ani uwagi. A tej przy czytaniu "Wozu" trzeba naprawdę wiele. Powieść ta nie ma jednego głównego bohatera. Jest ich kilkoro. Stara wariatka panna Hare, zdziwaczały żyd Mordechaj Himmelfarb, Aborygen Alf Dubo i udręczona życiem z małżonkiem pijakiem oraz gromadką dzieci pani Goldbold. Ich losy to jakby kolejne rozdziały w książce. Każdy z bohaterów naznaczony jest jakimś piętnem, wykluczającym go z grona tak zwanych normalnych ludzi. Panna Hare była dzieckiem, które nie spełniło niestety oczekiwań swoich rodziców. Brzydkim, chorowitym. Nie wyrosła na urodziwą dziedziczkę z wianuszkiem wielbicieli, nie zasłużyła więc na miłość ojca i matki. Osamotniona, zostawiona sama sobie upodobniła się do zwierzątek z australijskiego buszu. Żyd ocalał cudem z zagłady i zawieruchy wojennej. Stracił jednak jedyną istotę, którą tak naprawdę miał i kochał - swoją żonę. Aborygen doświadczył łaski białych, którzy pod płaszczykiem pseudodobroci i nawracania na objawiona prawdę chrześcijańską, doprowadzili go na dno piekła i upodlenia. Pani Goldbold cicha i pokornego serca, jest tak dobra, że normalnym ludziom wydaje się wręcz głupia i naiwna w swej dobroci...
Los czy może Bóg rzuca ich w to samo miejsce w czasoprzestrzeni - przedmieścia Sydney po drugiej wojnie światowej. Ich życiorysy splątują się ze sobą. Prócz codzienności łączy ich jeszcze jedna wielka tajemnica, o której boją się mówić głośniej. Obcują z jakąś cząstką boskości, którą w książce symbolizuje tytułowy wóz ognisty. Sztuka, wiara, pokora, wariactwo - dzięki nim doświadczają wizji niedostępnych porządnym ludziom. Banda obłąkanych... Bardzo łatwo tak powiedzieć, wyrzucić ich poza margines dobrego i porządnego społeczeństwa. Tylko kto w tej powieści jest tak naprawdę dobry? Czy mężczyźni systematycznie zdradzający swe żony w miejskim burdelu? Zdradzane żony czyniące w imię sprawiedliwości najgorsze świństwa? Powtarzają sobie: kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. I rzucają je, setkami. Wieszają i kamienują. Czynią dobro, ustanawiają porządek. A potem umywszy ręce, wracają do swoich domów.
Za każdym razem przy czytaniu tej książki doświadczam takiego samego wstrząsu: że można być tak ślepym, że tak łatwo dać się omamić i zgubić rozeznanie, co jest dobrem, a co złem. Łatwo jest być bezmyślną cząstką w tłumie. Trudniej przeciwstawić się masie.
Ta powieść jest dla wszystkich, którzy nie cierpią tłumu. No może poza koncertem havy metalowym. Zachęcam do zmierzenia się z nią, do tego też potrzeba odwagi!