poniedziałek, 23 sierpnia 2010

"Sputnik Sweetheart" Haruki Murakami

Ta książka jest jak mocne uderzenie pięścią w brzuch, w najbardziej wrażliwe miejsce, w dodatku nikt nie ostrzega, że będzie bolało. Powoduje wewnętrzny skurcz, a później bunt. Po jej przeczytaniu mam ochotę głośno krzyczeć, że nie wszyscy są tak tragicznie samotni, że jesteśmy w stanie spotkać się gdzieś w kosmosie, nie jesteśmy skazani na wędrowanie po chaotycznych orbitach przeznaczenia, a marzenia czasem się spełniają, czasem nawet bywamy szczęśliwi. Ta powieść Murakamiego wyrwała ze mnie, na szczęście na chwilę, mały fragment wewnętrznej pewności siebie. Przez chwilę czułam wsysającą mnie pustkę i czerń. Dlatego ostrzegam, że nie jest to ciepła i miła historia.
Jej bohaterowie to tacy niejapońscy Japończycy. Nie pracują 24 godziny na dobę, nie popełniają karoshi, są subtelnymi i wrażliwymi intelektualistami. Mają dużo czasu na pisanie, rozmowy i nawiązywanie różnych form stosunków międzyludzkich. Jednak mimo, że tak empatyczni, uwrażliwieni i pozornie otwarci, nie są w stanie rozmawiać ze sobą o najważniejszych sprawach: o swoich poplątanych i niemożliwych do spełnienia uczuciach oraz osamotnieniu. Sumire, dwudziestoparolatka, zakochuje się gwałtownie i namiętnie w starszej od siebie Miu. Dla pełnej jasności Miu jest kobietą. Uczucie pozostaje nieodwzajemnione, ponieważ Miu nosi wewnętrzną rysę, pęknięcie spowodowane przez mroczne wydarzenie z młodości. W Sumire kocha się młody nauczyciel, jest jej przyjacielem, ale pragnie czegoś więcej. Miu potrafi tylko polubić, nie umie ani kochać, ani pożądać. Ta trójka jest sklejona ze sobą niewidzialnym spoiwem uczuć i równocześnie przeraźliwie samotna. Najwrażliwsza z nich (lub może najmniej odważna) Sumire decyduje się przerwać to pozbawione nadziei orbitowanie i pewnego dnia odchodzi, "rozwiewa się jak dym". Opuszcza realność i przechodzi do innej, równoległej rzeczywistości: marzeń, snów, psychozy. A może po prostu popełnia samobójstwo?
Po przeczytaniu "Sputnika" należy koniecznie zażyć jakieś antidotum: obejrzeć głupią romantyczną komedię, przytulić swoje dziecko, poczytać wiersze o namiętnej miłości, kochać się długo i czule... Nie wolno uwierzyć autorowi, że jesteśmy dryfującymi sputnikami, bez szans na spełnione uczucie i szczęście. Nie jesteśmy wydrążonymi skorupami, tak kruchymi, że pękają od najlżejszego uderzenia. Nie wszyscy z nas noszą w sobie zamrożone sople. I pamiętać jeszcze jedno: każda książka pokazuje tylko mały wycinek rzeczywistości i to z bardzo subiektywnego punktu widzenia.
Uff! W tej linijce mogę odetchnąć, chyba w końcu przekonałam samą siebie. Książkę polecam, a po niej odpowiednią kurację łagodzącą...

wtorek, 3 sierpnia 2010

"Europejka" Manuela Gretkowska

Kiedy rzeczywistość zgrzyta, a jej tryby zaczynają piszczeć, sięgam po tę książkę, żeby "odczynić uroki" i zapomnieć na chwilę o kiepsko naoliwionej maszynerii świata. Czytam sobie więc ten "intymnik", opis jednego roku z życia zwykłej-niezwykłej kobiety. Zwykłej, bo podobnej do wielu innych - matki, martwiącej się o przyszłość swojej córki; partnerki, starającej się pogodzić pracę z prywatnym życiem. Niezwykłej, ponieważ życie ją rozpieszcza. Omijają ją kataklizmy losu. Jej mężczyzna jest wyrozumiały i ciepły. Dziecko, choć odrobinę psotne i nadruchliwe, jest ciekawe świata i innych ludzi. Nie brakuje jej pieniędzy, lubi swoją pisarską pracę, ma dokąd wracać. Spełnienie marzeń wielu z nas, małe szczęście lub jeśli ktoś woli mała stabilizacja. Na szczęście autorka nie ograniczyła się tylko do opisania swojego rodzinnego ciepełka. Nie otrzymaliśmy więc słodkiego cukiereczka, który dla wielu byłby najprawdopodobniej nie do zniesienia. Ten pamiętnik to również krytyczna obserwacja "nienajlepszego ze światów" i dziwnych osobników, które go zamieszkują. Rodzina i dom są dla pisarki rodzajem bezpiecznego schronienia. To "zaplecze" daje jej siłę i odwagę do otwartego, choć pokrytego patyną ironii, komentowania naszej siermiężnej realności. Nadając kształt swoim myślom, nawlekając litery i słowa, pisarka próbuje ją zmienić, wpłynąć na sposób myślenia czytelniczki X lub Y. Mimo, że pozornie stara się pozostać na zewnątrz, być outsiderką, podejmując rolę komentatorki i krytyka, nie może uniknąć wejścia w tę drażniącą ją "teraźniejszość".
Lubię kolczastą ironię Gretkowskiej (kiedyś już o tym pisałam). Lubię ją też za metafory, których wymyślanie wydaje się przychodzić jej bez najmniejszego wysiłku (ale to bardzo prywatne wrażenie i oczywiście można się z nim nie zgodzić). Cenię ją za erudycję i aforyzmy, jakby niechcący wplatane w codzienną relację, np. "tworzenie, także to przełamujące wstyd milczenia daje nam godność. Tworzenie miłości, książek, marzeń, obrazów czy muzyki. Piękna, którego jeszcze nie było".
Płynność z jaką pisarka przechodzi od definicji słowa "piździć" do takich sformułowań jakoś niespecjalnie mnie razi...
Polecam tę książkę, która albo doprowadzi do zgrzytania zębami, albo zachwyci. Raczej nie pozostawi obojętnym.