wtorek, 14 kwietnia 2009

"Biały oleander"

Bestseller... Gdy widzę to słowo na okładce książki od razu przestaję mieć ochotę na jej przeczytanie. Nie lubię "dzieł" Coelho, nie mogłam przeczytać "Cienia wiatru". Uważam, że autorzy tych niezmiernie poczytnych powieści po prostu ordynarnie spisują, nie dają czytelnikowi nic od siebie, oprócz zgrabnie połączonych drobnych fragmentów innych książek. Ktoś, kto często czyta, bardzo szybko orientuje się, w czym rzecz i zaczyna czuć, że to po prostu plagiat. W "Białym oleandrze" też zdarzają się takie potknięcia, ale na szczęście nie cierpi na tym cała książka. Trudno mi rozstrzygnąć kto odgrywa w niej ważniejszą rolę - matka czy córka. Jedna i druga są klamrą spinającą całą akcję, a może biegunami + i -? Córka pełni rolę narratora i w zasadzie to jej historia - bolesnego dojrzewania i uniezależniania się od matki. Ta z kolei jest tak toksyczna, wyniosła i w swoim własnym mniemaniu czysta, jak tytułowy biały oleander. Nie jest w stanie pokochać nikogo, ani niczego, poza samą sobą. Dusi i wyśmiewa każdy nawet najdrobniejszy przejaw niezależności u swojego dziecka. Chce je ulepić na swój kształt i podobieństwo wojowniczki z Północy. Ten chory układ jest osadzony w okropnej amerykańskiej rzeczywistości Los Angeles. Każdy człowiek w tym mieście walczy z jakimś swoim demonem, a duszny i suchy wiatr wciąż budzi nowe...
Każdy z nas przechodzi w swoim życiu podobną drogę odchodzenia i budowania samego siebie. Większość z nas nie cierpi jednak tak bardzo, jak Astrid. Ten proces jest nieodwracalny i tylko od nas samych zależy, jak go zakończymy. Czy zostaniemy z żalem, smutkiem i poczuciem skrzywdzenia czy też pogodzimy się z rodzicami i z sobą. Astrid zamknęła swoje dojrzewanie w małych miniaturowych walizkach, każda z nich symbolizuje drobną cząstkę jej życia, kolejne wspomnienie. Nie są one jednak źródłem żalu, ale symbolem zakończonego etapu i równocześnie początkiem czegoś nowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaznacz swoją obecność...