czwartek, 27 sierpnia 2009

"Kwietniowa czarownica" Majgull Axelsson

Z czym kojarzy się wam Szwecja? Mnie przede wszystkim z książkami Astrid Lindgren, opisującymi beztroskie i sielankowe dzieciństwo spędzane w "pięknych okolicznościach przyrody", pod opieką wyrozumiałych i kochających rodziców. Może jeszcze z całkowicie odsłoniętymi przed światem oknami domów... Bardzo stereotypowe wyobrażenia. Nigdy nie byłam w tym kraju, nie znam żadnego przyjaznego Szweda, ani blondwłosej Szwedki. Jednak mimo wszystko, moje skojarzenia można było określić jako pozytywne i... trochę stereotypowe. Po przeczytaniu powieści Axelsson po raz kolejny doszłam do wniosku, że stereotypy zawężają nasze spojrzenie na świat... Szwecja, która wyłania się z tej książki to zimny kraj, ale nie ze względu na warunki klimatyczne, tylko z powodu ludzi, którzy tu mieszkają. Każdy zajęty sobą, zamknięty w kręgu własnych spraw i problemów...
Ta gruba powieść przypomina trochę patchwork - zszytą ze skrawków i kawałków wspomnień narzutę. Niestety nie są to dobre wspomnienia, dlatego narzuta ma ciemne, prawie przygniatające kolory, miejscami jest czarna, strzępi się i ma dziury. Pod tą kołderką nie można się ani schować, ani ogrzać. Swoją przeszłość porządkuje główna bohaterka i narratorka książki Desiree. Mimo, że była upragnionym i wyczekiwanym dzieckiem została odrzucona przez swoją matkę, ponieważ urodziła się niepełnosprawna fizycznie. Jej dzieciństwo i dorosłe życie to ciągła wędrówka po szpitalach, operacje, które mają rzekomo poprawić jej stan oraz eksperymenty, które przeprowadzają na niej niedouczeni lekarze. Odrzucenie i cierpienie towarzyszą jej przez cały czas. W niepełnosprawnym "kadłubie" kryje się jednak tak wiele, że Desiree mogłaby swoją duszą obdzielić kilka osób. Jest o niebo wrażliwsza i mądrzejsza, niż otaczający ją ludzie. Posiada niezwykłą moc - potrafi wcielać się w zwierzęta i ludzi, przejmować kontrolę nad ich ciałami i kierować nimi zgodnie ze swoją wolą. Dzięki tym niezwykłym umiejętnościom może odnaleźć swoje trzy przybrane siostry, zmusić je do konfrontacji z przeszłością i równocześnie sama odpowiedzieć sobie na pytanie: Dlaczego?
Powieść ta może przekonać, przynajmniej niektórych, że cierpienie może stać się początkiem czegoś dobrego, skończyć się pogodzeniem ze sobą i ze światem. Nie każdy ból musi nieść pragnienie zemsty i odwetu. Jest jeszcze jedna ważna myśl, którą znalazłam w "Kwietniowej czarownicy" - nikt nie dał nam prawa oceniania innych i wyborów, których dokonują. Zanim osądzisz i zaszufladkujesz, zadaj sobie pytanie: A co ja bym zrobiła?

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

8 sposobów na mężczyznę

Dzisiejszy tytuł jest trochę przewrotny. Z rozmysłem odrobinę zmieniłam tytuł jednego z artykułów, opublikowanego w pewnym poczytnym miesięczniku dla kobiet. Po tym tekście obudziły się we mnie mordercze instynkty, miałam ochotę wrzeszczeć (choć autorka radzi nie stosować tej metody) i porządnie komuś dokopać (chyba samej autorce). Obraz mężczyzny, w tym artykule jest gorzej niż przygnębiający. Leń i grubas, wylegujący się na miękkiej kanapie, brudas i abnegat, który zrobi wszystko, żeby obronić się przed sprzątaniem, właściciel dwóch lewych rąk, nieumiejący wbić gwoździa czy przygotować obiadu, oszust niedotrzymujący słowa, egoista, skupiony wyłącznie na sobie i zapominający o żonie i dzieciach. No i najważniejsze, kompletny imbecyl w sferze uczuciowej... U jego boku żyje sobie kobietka, taka mała spryciula, która nie do końca jest zadowolona ze swojego "ukochanego". Pewnego pięknego dnia postanawia zrobić coś ze swoim życiem, czyta mądry artykuł i pełna energii zaczyna zmieniać swojego mrukliwego niedźwiedzia w... no właśnie w co? Moje pierwsze skojarzenie to pies Pawłowa. Dobrze wytresowany pies. Spryciula stosuje proste i nieszkodliwe metody. Przez tydzień zajada usmażoną przez niego jajecznicę i cały czas oblizuje się ze smakiem. Tym sposobem odkrywa w swoim chłopcu profesjonalnego kucharza. Potem przestaje sprzątać. Następny krok to postraszenie misia perspektywą spędzenia weekendu z teściową oraz z sąsiadem, który ma przejąć część obowiązków domowych np. wbijanie gwoździ. W końcu kobietka wyłącza swoją komórkę. A co tam, niech się miś troszeczkę zdenerwuje i pomartwi... W towarzystwie męskim prosi o pomoc w skomplikowanych czynnościach domowych, do pracy ubiera krótszą spódnicę i robi mocniejszy makijaż itd... Eksperyment kończy się całkowitym sukcesem, spryciula stosuje przecież metody zalecane przez najwybitniejszych psychologów. Wszyscy są szczęśliwi - kobietka, jej dzieci i nowy pies...
No dobrze, a teraz daruję sobie na chwilę zjadliwą ironię i napiszę bez złośliwości. Czemu zamiast stosować sztuczki i fortele, po prostu nie porozmawiać z partnerem? Dlaczego nie powiedzieć mu otwarcie, czego od niego oczekuję? Dlaczego nie można po prostu podzielić się obowiązkami? I najważniejsze - dlaczego mam założyć, że mój mężczyzna to idiota, który nie rozumie moich słów, albo wręcz nie słucha? Zazdrość, złośliwość, odnoszenie do innych, podlizywanie się i brak lojalności - na tym opiera się "osiem sposobów, by on robił, co chcesz".
Cały współczesny świat opiera się na manipulacji, tu przyznaję rację pani redaktor. Przestaliśmy cenić podstawowe wartości, budujemy nasze kontakty z ludźmi na kłamstwie i sztuczkach, traktujemy swoich najbliższych jak wielofunkcyjne automaty: A teraz nacisnę ten "guziczek" i on zrobi tak jak chcę.
Tylko dokąd nas to zaprowadzi?

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

"Małe ptaszki" Anais Nin

Wakacyjna znośna lekkość bytu trwa, ale już czuję w powietrzu lekko gorzki zapach jesieni, który przypomina, że wszystko się kończy. Nie chcę poddać się temu nastrojowi i poczuciu, że oto minęło kolejne lato... Dlatego po raz nasty sięgnęłam po zbiór opowiadań erotycznych "Małe ptaszki". W tej książce nie ma pór roku, czuć za to wszystkie zapachy świata - cynamon, szczyptę szafranu, odrobinę słonego wiatru znad Atlantyku, ale najbardziej czuć w niej zapach dwóch ciał, które jeszcze przed sekundą "mocowały" się ze sobą.
To nie jest książka dla grzecznych dziewczynek. Sądzę, że byłoby to dla nich zbyt mocne przeżycie. Niegrzeczne też nie będą zadowolone, dla nich to zbyt mało ekstremalne doświadczenie. Te erotyczne miniatury są w sam raz dla kobiet, dziewczyn i mężczyzn, którzy nie boją się nowych doświadczeń, ale też nie szukają ich za wszelką cenę i na każdym kroku.
Czytając tę książkę czułam się trochę, jak po wejściu do tajemniczego domu schadzek, który został podzielony na mnóstwo małych pokoików. W każdym z nich spełnia się jakaś inna seksualna fantazja - począwszy od miłości lesbijskiej, aż do seksu grupowego. Chodzimy od pokoiku do pokoiku, nikomu nie przeszkadza nasze podglądactwo, aż w końcu znajdujemy miejsce, które najbardziej nam odpowiada.
Trudno uwierzyć, że opowiadania te powstały tyle lat temu. Kiedy uświadomimy sobie, że autorka czerpała z prawdziwego życia, że nie są to tylko jej fantazje, można być odrobinę, ujmijmy to, zaskoczonym. Seks jest tutaj jedną z wielu dziedzin życia, taką jak spanie, jedzenie, mycie zębów. Jest nieodłączną częścią nas. Jednak poprzez to nie staje się wcale nudny ani szary. Wręcz przeciwnie jest sferą , w której nie ma ograniczeń, w której można wciąż szukać, zmieniać seksualne konstelacje, upodobania, realizować swoje fantazje. Anais Nin nie przebiera w słowach, na kartkach aż roi się od krągłych pośladków, pełnych piersi, sterczących penisów. Jednak słowa te nie szokują, można nawet powiedzieć, że bez nich opowiadania nie miałyby swego klimatu.
Polecam tę książkę wszystkim, którzy chcą przez chwilę poszybować gdzieś daleko. Do wanny i łóżka, a może przed...