"Mój kochanek wcale nie jest piękny" napisała w jednym ze swoich wierszy Halina Poświatowska. Nie jest przystojny i "charakter ma raczej trudny". Czyli mówiąc po prostu wygląda całkiem przeciętnie i w dodatku jest chimeryczny, może nawet wybuchowy. A mimo to "trzymam miłość moją za włosy". Kiedy czytam po raz kolejny ten wiersz, zadaję sobie pytanie dlaczego. Dlaczego ona nie pozwala mu odejść, choć to nie jest zdrowy "układ". Może dlatego, że przy nim rozkwita z "wątłego źdźbła trawy" pełnia kobiecości. Przy nim całym ciałem, każdą komórką osobno może czuć, że jest, oddycha, odradza się. Jej mężczyzna to zdobywca, trochę nieoswojone zwierzę, które trzeba z jednej strony ugłaskać , a z drugiej poddać mu się. Ten mężczyzna nie przejmuje się światem, innymi ludźmi, jego odwaga udziela się kobiecie, która dzięki niemu może czuć się mocniejsza, bardziej pewna siebie. Dzięki niemu nie boi się żyć.
Czytając ten wiersz zastanawiam się, za co kochamy mężczyzn, z którymi jesteśmy. Czy za to, że dzięki nim możemy odkryć same siebie, zaakceptować się, ba nawet polubić? Czy za to, że dzięki nim piękniejemy wewnętrznie i zewnętrznie? A może dzięki temu, że drobne szczegóły naszego charakteru, codzienne nawyki, przyzwyczajenia np. upodobanie do kąpieli w gorącej wodzie, jest w ich oczach jedyne i niepowtarzalne? Czy też za to, że możemy zobaczyć świat ich oczami i nabrać trochę dystansu do tego całego chaosu? Za to, że przy nich przestajemy być przestraszonymi dziewczynkami i rozkwitamy "w kwietniową jabłoń"? Za co kochasz swojego mężczyznę?
poniedziałek, 27 kwietnia 2009
wtorek, 21 kwietnia 2009
Niewierna

Po obejrzeniu "Niewiernej" zastanawiam się, jaki wiek jest dla kobiety pierwszym przełomowym momentem. Tym, w którym zauważamy, że czas jednak mija, że z każdym dniem zbliżamy się ku nieodwracalnemu, ku starości i śmierci. Kiedy nadchodzi pierwszy kryzys? Po czterdziestce, czy może wcześniej? Jak sobie z nim poradzić?
wtorek, 14 kwietnia 2009
"Biały oleander"

Każdy z nas przechodzi w swoim życiu podobną drogę odchodzenia i budowania samego siebie. Większość z nas nie cierpi jednak tak bardzo, jak Astrid. Ten proces jest nieodwracalny i tylko od nas samych zależy, jak go zakończymy. Czy zostaniemy z żalem, smutkiem i poczuciem skrzywdzenia czy też pogodzimy się z rodzicami i z sobą. Astrid zamknęła swoje dojrzewanie w małych miniaturowych walizkach, każda z nich symbolizuje drobną cząstkę jej życia, kolejne wspomnienie. Nie są one jednak źródłem żalu, ale symbolem zakończonego etapu i równocześnie początkiem czegoś nowego.
wtorek, 7 kwietnia 2009
when the body speaks

sobota, 4 kwietnia 2009
Haruki Murakami

Na pierwszą książkę Murakamiego trafiłam przypadkiem, pożyczyłam ją od znajomej. Zaczęłam czytać "Na południe od granicy, na zachód od słońca". No i cóż... Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Raczej lekki i niezobowiązujący flirt, ale bez szczególnych uniesień. Podobało mi się, ale nie na tyle, żeby wejść w to całą sobą. Za to kolejna powieść "Koniec Świata i Hard-boiled Wonderland" to było trzęsienie Ziemi. Jeśli lubisz Dicka, kiedyś podobały ci się powieści Carolla, ta też ci się spodoba. Na początku błądzisz po omacku i nie wiesz, jak poskładać ze sobą poszczególne kawałki. Trochę się gubisz i zdajesz sobie pytanie: O co tu do cholery, tak naprawdę chodzi? Czasem przeszkadzają życiowe "prawdy"wyznawane przez głównego bohatera, jak np. ta o małżeństwie i psiej budzie. Ale są to naprawdę drobiazgi. Wszystko to blednie wobec świata stworzonego przez bohatera w jego własnym umyśle. Jest on z jednej strony straszny i mroczny, człowiek jest tu w zasadzie bezwolny. Może wprawdzie podejmować jakieś decyzje, ale to i tak niczego nie zmieni , można się tylko podporządkować i nie zadawać pytań: dlaczego. Ale z drugiej strony jest to świat skonstruowany tak precyzyjnie i dokładnie... Zachwyciła mnie ta dokładność. Razem z bohaterem czytałam stare sny, widziałam światło wydobywajace się z czaszek. Czułam chłód ziemi, zapach pierwszego śniegu i to powolne pogrążanie się i niemoc. To wszystko bylo tak namacalne, plasyczne. Do samego końca miałam jednak nadzieję, że stanie się coś, co odwróci bieg wydarzeń, że serce zostanie na swoim miejscu. Chciałam go ocalić. Po tej książce po raz kolejny zastanawiam się, ile z nas pozostaje po nas? I czy czegoś ubywa, gdy nas już nie ma? Czy przychodzimy i odchodzimy, ot tak po prostu? A może przemijanie ma jednak jakiś sens?
piątek, 3 kwietnia 2009
wiosna
I znowu jest wiosna, jak co roku szaleje pod oknami. Wiem, dobrze, to nie moje. Ukradłam komuś ten tekst. Ale nie da się zaprzeczyć, że wiosna jest i szaleje i pod oknami i w mojej głowie. Myślę zbyt wiele, ale myśli biegną swoimi ścieżkami, a ja nie mogę za nimi nadążyć i tylko wdycham to inne powietrze. Nawet jeśli próbuję z tego chaosu i natłoku wyłowić coś logicznego, to i tak nie dochodzę do żadnych wniosków. Dopadła mnie wiosna. Nie wiosenne przesilenie, ale właśnie wiosna. Zasadnicza różnica... Nie takie miało być pierwsze zdanie w tym dzienniku, ale nie mogłam się powstrzymać i cóż, czuję się odrobinę lepiej po tym jak to napisałam. Dobra przechodzimy do pierwszego zdania, bo przecież miało być o książkach i nie tylko. Start... Czytanie dobrej książki jest jak dobry seks z odpowiednim mężczyzną. Bierzesz ją do ręki, otwierasz i już od pierwszej strony wiesz, że to jest to... Włączasz zmysły i chłoniesz całą sobą: słuchem, wzrokiem, dotykiem, węchem, smakiem, wszystkimi porami skóry. I odlatujesz na całą noc. Dużo było takich książek w moim życiu, odpowiednich mężczyzn mniej.Być może niektórzy poczują się dotknięci tym porównaniem. I ci, co lubia książki, i ci , którzy bardziej lubią seks. Ale ja właśnie tak odbieram czytanie dobrej książki, angażuję wszystkie zmysły. Nie potrzebuję herbatki, ciasteczek, ani kocyka. Po prostu lubię czytać... Wszystko prócz głupich wszystkowiedzących poradników i teoretyzujących podręczników psychologii. Jeśli chcesz wiedzieć, czy warto coś przeczytać, trafiłeś pod odpowiedni adres.
Subskrybuj:
Posty (Atom)