wtorek, 2 marca 2010

"Wóz ognisty" Patrick White

To jedna z tych książek, do których wracam wciąż i wciąż od nowa. Za każdym razem przeżywam ją tak jak starożytni swój teatr pod gołym niebem. Obcowanie z nią kończy się dla mnie zawsze współczesną wersją starożytnego katharsis.
Ci, którzy nie lubią dużych książkowych "cegieł" powinni ją od razu odłożyć. Nie starczy im cierpliwości, ani uwagi. A tej przy czytaniu "Wozu" trzeba naprawdę wiele. Powieść ta nie ma jednego głównego bohatera. Jest ich kilkoro. Stara wariatka panna Hare, zdziwaczały żyd Mordechaj Himmelfarb, Aborygen Alf Dubo i udręczona życiem z małżonkiem pijakiem oraz gromadką dzieci pani Goldbold. Ich losy to jakby kolejne rozdziały w książce. Każdy z bohaterów naznaczony jest jakimś piętnem, wykluczającym go z grona tak zwanych normalnych ludzi. Panna Hare była dzieckiem, które nie spełniło niestety oczekiwań swoich rodziców. Brzydkim, chorowitym. Nie wyrosła na urodziwą dziedziczkę z wianuszkiem wielbicieli, nie zasłużyła więc na miłość ojca i matki. Osamotniona, zostawiona sama sobie upodobniła się do zwierzątek z australijskiego buszu. Żyd ocalał cudem z zagłady i zawieruchy wojennej. Stracił jednak jedyną istotę, którą tak naprawdę miał i kochał - swoją żonę. Aborygen doświadczył łaski białych, którzy pod płaszczykiem pseudodobroci i nawracania na objawiona prawdę chrześcijańską, doprowadzili go na dno piekła i upodlenia. Pani Goldbold cicha i pokornego serca, jest tak dobra, że normalnym ludziom wydaje się wręcz głupia i naiwna w swej dobroci...
Los czy może Bóg rzuca ich w to samo miejsce w czasoprzestrzeni - przedmieścia Sydney po drugiej wojnie światowej. Ich życiorysy splątują się ze sobą. Prócz codzienności łączy ich jeszcze jedna wielka tajemnica, o której boją się mówić głośniej. Obcują z jakąś cząstką boskości, którą w książce symbolizuje tytułowy wóz ognisty. Sztuka, wiara, pokora, wariactwo - dzięki nim doświadczają wizji niedostępnych porządnym ludziom. Banda obłąkanych... Bardzo łatwo tak powiedzieć, wyrzucić ich poza margines dobrego i porządnego społeczeństwa. Tylko kto w tej powieści jest tak naprawdę dobry? Czy mężczyźni systematycznie zdradzający swe żony w miejskim burdelu? Zdradzane żony czyniące w imię sprawiedliwości najgorsze świństwa? Powtarzają sobie: kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień. I rzucają je, setkami. Wieszają i kamienują. Czynią dobro, ustanawiają porządek. A potem umywszy ręce, wracają do swoich domów.
Za każdym razem przy czytaniu tej książki doświadczam takiego samego wstrząsu: że można być tak ślepym, że tak łatwo dać się omamić i zgubić rozeznanie, co jest dobrem, a co złem. Łatwo jest być bezmyślną cząstką w tłumie. Trudniej przeciwstawić się masie.
Ta powieść jest dla wszystkich, którzy nie cierpią tłumu. No może poza koncertem havy metalowym. Zachęcam do zmierzenia się z nią, do tego też potrzeba odwagi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaznacz swoją obecność...